Z tych regat wracają tylko przyjaciele
Dziwne to były regaty, bez nagród, bez mów… Po 80 latach od tamtych regat napiszę..
Magiczne to były regaty, pełne życzliwości, radości, uśmiechu, satysfakcji, wszystkiego co najpiękniejsze w regatowej zabawie;)
Przygotowania i całą masę problemów pominę, bo sam wolę zapomnieć tak samo jak atak rozlanego wyrostka i konfrontację z bezlitosnym mieczem NFZ-u, przypominającą historię Juranda ze Spychowa :)
Sobota
Wymagający osławiony „trening kondycyjny” w gronie nowych i starych znajomych zaliczony, zostało 10 min do startu. Ola podłączona do prądu na kei wysyła dane trackerów, ja na Quicku zwijam szpanflagi, kątem oka zerkam na przedostatni pomarańczowy maleńki jacht oddający cumy i krzyczę w jego kierunku, że jak tylko odkleję się od kei podam hol, bo bez silnika się nie doczłapią na linię startu… (jak ja się wtedy pomyliłem!!!)
Sygnał i poszło! Oczywiście na prognozy nie było czasu zerknąć, a więc idziemy najkrótszą drogą czyli kurs Jastarnia. Pozostałe jachty przeszły na lewy hals – jak nam to wydało!!! Okazało się, że z calutkiej floty jako pierwsi (Blagodarnost to F1, więc się nie liczy) wpadliśmy na Bałtyk… tam już kurs na cypel Gotlandii, co tu dużo gadać, mając Polleda drugiego gdzieś daleko za rufą ;) świetne samopoczucie!
Mija nas Blagodarnost II, krzycząc że to koniec, bo cała elektronika im padła; z kolei na rufie ciągle widać zbliżającego się P II… Gdzieś w okolicach nowej platformy PB atakują po zawietrznej a ja niepotrzebnie dałem ponieść się resztkom adrenaliny nieskutecznie próbując ich trzymać w kryciu. Tak więc w oddali pojechał Polish Express zwany Barnabą no ale… linii wodnej nikt nie jest w stanie oszukać, jedynie siła wiatru może zatrzymać Tytana.
Ciągle oddalający się PII zmobilizował do użycia najnowszej tajnej broni wykonanej w laboratoriach Kamienicy Królewskiej a testowanej jedynie na wygranych regatach Gd-Baltijsk-Gd. Przyrost mocy znaczny, sukcesywnie odrabiamy, jednak kilka stopni za bardzo spadamy poza kurs.
Piękną gorącą noc spędziłem na drzemkach w kokpicie, mało przyjemny wilgotny śpiwór ale szum ciętej wody przez kadłub Quicka i pierwszy w tym roku mój wschód słońca… Jako wiecznie niewyspany osobnik, w życiu widziałem ich kilkanaście, a szkoda bo są naprawdę przepiękne.
Niedziela
Po ucieczce, która przerodziła się w gonitwę byłem pewien, że stawka znacznie się rozciągnęła, i tu kolejna niespodzianka! Kilka jednostek w zasięgu wzroku… czyli wybrańcom nocy lepiej powiało. Widzimy PII i Barnabę, który zawsze zgodnie z dżentelmeńskimi zasadami czeka na rywali, dając im szansę na podgonienie i dalszą rywalizacje łeb w łeb (mi kojarzy się z wierszem Tuwima „stoi na stacji lokomotywa…”).
Od cypla Gotlandii zgodnie z tradycją w tym samym miejscu, gdzie ubiegłym roku na Resumee powstało legendarne już zdanie „powoli stoimy do przodu” zaczęło się tzw. „Kongo” – na prawym martwa cofająca fala, na lewym 0.07 węzła… Piękna lekcja pokory w mojej odwiecznej walce z ponad 40 letnim ADHD… Poza rewelacyjną atmosferą na kanale 72, rozmaitych treningach kondycyjnych i zaliczaniu wyimaginowanych boi, po procedury przedstartowe… Wesoło, bo przecież to nasze wakacje i czekaliśmy cały rok na powtórkę z rozrywki! To była bardzo długa doba, obserwując na prawej burcie klify Gotlandii i uskuteczniając wszelkie możliwe kombinacje żagli.
Poniedziałek
Po Polledzie i Barnabie przechodzimy linię mety pierwszego biegu, obkładamy cumy i słyszymy jak kolejne jednostki przechodzą magiczną linię, stawka wyjątkowo zbita a za nami prawie 200 mil.
Jednak los zdecydował za nas – nie ma spania, czas na obowiązki, wypada wszystkich powitać, pomóc w cumowaniu do zarezerwowanej „kei” regat, no i nagle telefon od Dominika z Pioruna II, urwali ster i dryfują… Bez słowa oddaję cumy i obieram kurs na podana pozycję, cała naprzód, w oddali widzę zablokowany grot Pioruna II (a rozwiało się do ponad 20 węzłów), zafalowanie nie pozwala na bezpieczne podanie cumy, jednak jeziorakowy sposób z pustą butelką na końcu długiej cumy zdał egzamin i powoli holujemy niedoszłych rozbitków w kierunku Visby, gdzie okazuje się, że brakuje jeszcze tylko Bliskiego.
Tak zabiegany, że nie pamiętam, że czas na UPRAGNIONY SEN. Ola ogarnia zobowiązania wobec sponsorów i partnerów, czyli kolejne niekończące się rozwieszanie bannerów, rozdawanie flag itp.. próbując zasnąć, myślę sobie, że chciałbym wystartować w takich regatach jako zwykły uczestnik, jak samotny wilk gonić do celu potem spaaać…
No ale nie dało się – co chwila ktoś wpadał z ciepłym słowem, pytaniem itd. a tu jeszcze przed nami „Dzień Polski”, czas rozpocząć przygotowania. Stoły i ławy dostaliśmy od gościnnej mariny, wyciągamy z „regatowego” Quicka niezbędne akcesoria, czyli wielki grill, węgiel, owoce, napoje, beczułkę, jedynie mięcho przyjechało na Gen. Zaruskim pod czujnym okiem Kapitana Jerzego, który dorzucił prosto ze swojego kambuza pyszne śledzie w oleju :)
DZIEŃ POLSKI w Visby, potężna flaga z wielkim białym orłem na czerwonym tle dumnie powiewa pod masztem Zaruskiego, stół szwedzki uginający się pod słowiańskimi potrawami, krzątająca się pomocnie młodzież przy grillu. Rozpoczynamy od wyśpiewania życzeń 100 lat z okazji urodzin dla bezwzględnego zwycięzcy tej gonitwy, czyli Jacka Chabowskiego. Z wielką radością ściskam jego dłoń, w duszy ciesząc się, że nas tak koncertowo rozjechał właśnie w swoje urodziny – a co tam niech ma! Ale w drugim etapie może o tym zapomnieć…
Opowieściom o swoich przygodach nie było końca, czyli ponownie to co najlepsze i tak do późnych godzin nocnych czy raczej wczesn0-porannych…
Wtorek
WOLNE!!! Pobudka, kąpiel… czas odwiedzić kamienistą plażę i największy klif, skuterek z biura mariny, dwa kaski i leeecimy…
O 19.00 odprawa kapitanów, gdzie z bólem daje się nagiąć na przełożenie planowanego startu z 18.00 na 12.00, a to tylko dzięki Łukaszowi prującemu do nas swoim rydwanem o nazwie godnej posiadanych właściwości nautycznych, czyli Good Speed z załogą (dotarli wymęczeni o 02.00 w nocy a o 12.00 start do kolejnych 400 mil). Choć i tak ci, którzy z racji zobowiązań musieli być w sobotę w Trójmieście i tak musieli się wesprzeć silnikami a mnie ciągle żal tych 6 godzin niespędzonych w Visby.
Środa
12.00 start, oczywiście halsówka do Gotska :/ Zdecydowałem się na wariant daleko w morze… I właśnie tu przegraliśmy regaty, jednak w nagrodę dane nam było dłużej być grze, której planszą był rozpalony do trzydziestu kilku stopni Bałtyk.
Wiatr siada i okazuje się, że wspinaczka wydaje tylko tym, którzy idą pod brzegiem, robimy więc zwrot i po kilku godzinach powoli dochodzimy Facila, Konsala, Resumee i ten mały pomarańczowy jachcik, którego niepotrzebnie wyholowałem z sopockiej mariny, niejaki Atlantic Puffin z nieugiętym Szymonem. Co ja czułem, myśląc o tym że ludzie śledzą tracking a ja halsując po kamienistym brzegu 11 metrowym Quickiem nie mogę się uwolnić od pomarańczowego kadłubka! Ile razy grzecznie prosiłem, żeby odpuścił i wstydu mi nie robił, ale nie, uparty ten niezłomny kapitan :) i tak do samego rana mijamy się na halsach.
Gotska Sandon – w necie wyczytałem, że to wielki rezerwat i nie wolno się do niego nawet zbliżać, jednak poranek pokazał piękną wyspę z białym piaskiem na plażach a przy niej kotwicowisko z kilkudziesięcioma jednostkami, dinghy i namiot na brzegu… okazało się, że wszyscy pragnęli tego samego co i my, chyba kolejne regaty i Visby zamieniamy na Gotska Sandon (oczywiście z tą pogodą ;) ) Dzień Polski na zdobytej wyspie brzmi świetnie :)
Jako trzeci jacht minęliśmy z wielkim bólem, bez pośpiechu wyspę, coraz bliżej była Endorphina a za nią pomarańczowa strzała, żal i smutek bo teraz to naprawdę wracamy do domu :( Otrząsnąłem się po kilku godzinach z tej depresji, siła wiatru nie rozpieszczała a może jednak rozpieszczała? Kolejne mazurskie warunki na Bałtyku?!? Trwaj chwilo!!!
Panicznie bojąc się przegranej jeden do jednego z Puffinem wykoncypowałem na szybko nowy konkurs, zwykłe zadanie nawigacyjne z niewiadomą w postaci siły i kierunku dryfu :p ZŁAPALI SIĘ!!! Robocza nazwa PIPD chwyciła, i chłopaki połknęli przynętę, co dało nam w gratisie kilka mil.
Polled II i GoodSpeed gdzieś daleko z przodu poza zasięgiem wszystkiego, my powoli ćwiczymy kto co ma, Oni Spinakery i baksztagi, my genakera i po kresce. Kolejna piękna noc w kokpicie…
Budzę się rano i mamy świetną pozycję do walki, wyprzedził nas Szymon i Robert… Nuda zniknęła a na pokładzie powitaliśmy mateczkę adrenalinę, nawet całą wodę ze zbiorników wylaliśmy… Pomimo wszelakich zabiegów przy żaglach przez dobę odrobiliśmy całe nic, dopiero kolejny dzień i palec Neptuna zmęczoną załogę Quicka wsparł silniejszym podmuchem, by po raz kolejny jako trzeci jacht regat móc przeciąć linię mety. Blisko godzinę za nami wjechała na ostatkach wiatru, jak się kolejnego dni okazało, Endorphina. Resztę pechowców pokonała Zatoka majestatyczną ciszą do rana.
Komandos regat
Mam świadomość, że za ten tekst nie wygram sztormiaka Henrii Lloyda, ale zwyczajnie nie potrafię oddać słowami tego „czegoś”, co mają te regaty. Na szczęście nie mnie je oceniać.
Pragnę podziękować wszystkim załogom, które nam zaufały i poświęciły swój urlop na szaleńczy bieg przez Bałtyk. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście i serdecznie zapraszam już za rok, trasę już znacie ;)
Komentarze