Z pokładu Słoni

Jako pierwsza relacja z najdłuższych, a co za tym idzie, najbardziej wymagających regat załogowych w Polsce prezentujemy opis regat z pokładu najmniejszego jachtu, jaki startowal w SailBook Cup 2013 czyli Słoni pod Zbyszkiem Rembiewskim. Pegaz 800 z pewnością nie był projektowany pod rejsy prawdziwie morskie, bez autopilota, trzy osoby na pokładzie a jako drugi w generalnej dotarł zaraz za bolidem Pawlienki do Visby !!!! Jako konkurent chylę czoła przed Zbyszkiem!!! Drugie podejście, trafiona pogoda i wielki „klaps” dla naszych jachtów morskich ;)

Pisane na gorąco w sobotę, zaraz po tym jak ostatnie jachty wpłynęły na metę.

Każdy ze startujących, ma zapewne swój obraz właśnie zakończonych regat. Ja chciałbym się podzielić swoim.

Dlaczego w ogóle wystartowałem, przecież Słoni, z racji długości nie jest łódką długodystansowych regat po otwartym morzu z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnoscią, że napotka wybudowaną przeciwną fale. Był to dla mnie pewnego rodzaju odwet za zeszły sezon, kiedy wycofałem się z trasy. Ale chyba najbardziej wewnętrzna potrzeba sprawdzenia się w tych najdłuższych polskich regatach.

Wprawdzie Sztaudynger , fraszkopisarz-filozof, napisał dla gości w moim wieku modlitwę:

„ I pozwól Panie, boś Ty mądry Sternik, by nas nie tłukła szajba jaka i żeby każdy stary piernik koło swojego mógł przejść wiatraka”,  ale ja ciągle udaję, że to nie do mnie.

Te regaty, ze swoją wokół Gotlandii trasą, mimo bardzo krótkiej historii, wyrastają do jednych z najbardziej prestiżowych na wybrzeżu, a przynajmniej ja je tak odbieram.

Świadczy o tym lawinowy przyrost ilości startujących. W tym roku, te ponad 500 milowe regaty ukończyło 10 jachtów.

A więc jak to było po kolei. Z Warszawy udało nam się wyrwać w piątek, dość późno, tak, że Górki osiągnęliśmy po 22, nie licząc już na żadne ślady po dziku, ale niespodzianka, trochę dla nas się  uchowało, i cały pierwszy odcinek wspominaliśmy nieziemski smak kaszy zapieczonej dziczym sosem. Nam, czyli trzyosobowej załodze, tzn. niżej podpisany, Ania, siła regatowa Słoni od czasu MP 2009 i Artur, realizujący właśnie swój come back do regat od czasu, gdy wysiadł z Optymista. Siła jak oceniam akurat, by dać radę, a nie podeptać się na małej łódce. Rano klar, ostatnie dopieszczenia sprzętu i na odprawę.

Odprawa – krótka, rzeczowa, można ją streścić w kilku słowach: wystartujcie o 1200, na wejściu do Visby zanotujcie czas, odpocznijcie tam nie mniej niż 12 godzin, a potem jak was najdzie ochota, wypłyńcie, notując czas na główkach, opłyńcie wyspę dookoła i zanotujcie czas mety na główkach Górek. Jakie to proste. Ale obserwując co się działo przez następny tydzień, nic dodać nic ująć.

Ze startu nasza flotylla wyglądała jak charty spuszczone ze smyczy, przy sprzyjającym dość mocnym wietrze, w pięknym słońcu, rwaliśmy do przodu. Obecność odprowadzających nas: Czarodziejki i Majora, dodawały poczucia wagi oczekującego nas wyzwania.

Początek był świetny, średnia za pierwsze 12 godzin wyszła nam 6,9 węzła. Pod wieczór wypełniający wiatr pozwolił nam postawić spinakera i zaczęła się fantastyczna jazda 7-8 knotów, na tężejącym wietrze spod wylewającej się całym południowym horyzontem burzy. Gdy się ściemniło, spektakl nabrał grozy, kreski wyładowań widoczne na 2/3 obwodu horyzontu, zaczęły się wydłużać, znak, że są coraz bliżej. Ale nad ranem widać było, że burza traci moc i nie udało się jej nas dopaść. Niestety wiatr to samo. Pierwsza doba wyścigu zastała nas przy południowym cyplu Gotlandii. Wydawało się, że do Visby już tylko chwila. Ale zaczęła się zabawa z wiatrem, nie wiem czy w ciuciubabkę, czy w chowanego, ale nam ledwo wystarczyło drugiej doby by wejść w główki portu. Ponieważ nie za bardzo orientowaliśmy się jak konkurencja sobie daje rade, było miłą niespodzianką, że w porcie zastaliśmy tylko Siergieja na Błogodarnosti 2. Zaraz za nami wpłynęli Barnaba i Quick Livener. Zaczęliśmy postój i wypatrywanie pozostałych. Ale bardzo intensywnie. W Mieście trwał akurat festiwal średniowiecza, na który z całej Europy ściągnęło tysiące zakręconych na tym tle uczestników. Wzięliśmy rowery i z wysokości siodełka, we wszystkim wzięliśmy udział. Pod wieczór pojawili się Sea Bee , Resumee i Facil. Oglądaliśmy ich finisz z wysokiego Klifu nad zatoka przed Visby. Ten widok: zachodzące słońce, zmarszczone morze i jachty pod spinakerami, a wszystko prawie z lotu ptaka, niezapomniany.

Na start zdecydowaliśmy się jako pierwsi o północy z poniedziałku na wtorek.

Gdy mijalismy główki o 0007 na świeżym wietrze, mieliśmy poczucie dobrze wybranego momentu startu, w czym utwierdzała nas wcześnie złapana w lodziarni prognoza. Ale następne godziny pokazały jak będzie wyglądała nasza droga powrotna. Zaczeła się sekwencja: umiarkowany wiatr; siadający do prawie ciszy, nowy, świeży wiatr; tężenie nowego wiatru do siły zmuszającej do zrzucenia spinakera lub założenia refa i powtórka cyklu. Przeszliśmy takich cykli o coraz krótszym czasie pętli ok 6-ciu na całej trasie, w tym dwie nadranne cisze przeciągnęły się do paru godzin. Pierwsza noc też zakończyła się ciszą, ale w miarę krótką. Nad ranem zaczeliśmy okrążać Faro by osiągnąć najwyższy punkt trasy ok 1100.  Złapałem przy tym „wpadkę” nawigacyjną, niepotrzebnie popłyneliśmy aż do okrążenia północnej kardynałki ograniczającej płycizny, co uświadmił mi widok Błogodarnosti tnącej głębinką tuż przy cyplu. Ok 1-1,5 godziny w plecy. Po cyplu zaczął się zjazd na południe pod dość silny wiatr, który stężał zmuszając nas do zarefowania i niestety wybudował już trochę za dużą jak dla nas falę. Wiatr pozwalał rozpędzać się Słoniemu do 5-6 knt, ale zaraz przychodziło jedno drugie „klepnięcie”  kadłubem i wyhamowanie do 3knt. W sumie nie było jednak źle, kurs wychodził wzdłuż wyspy i postęp nie najgorszy.

Dopiero wieczorem zaczęło się zmieniać, wiatr wyostrzył na tyle, że opłaciło się zmienić hals i jechać SSE, ale przy tym osłabł, co w połączeniu z martwą falą ograniczyło nasz postęp do 2-3 knt, by nad ranem popsuć się całkowicie, aż do „zaparkowania”. Tak uplynęła pierwsza doba i druga noc. Następnego dnia czyli w środę 7.08 ćwiczylismy kursy spinakerowe w opisanej na wstępie powtarzającej się sekwencji. Jakoś jednak szło aż do platformy. Gdy ją minęliśmy około północy wiatr znowu poszedł spać. Na szczęście już nie było fali, tak że nawet mizerne podmuchy przesuwały jacht do przodu. Rano zoczyliśmy telefonicznym zasiegiem wybrzeże, dla oczu schowane w mgiełce. Wydawało się, że do mety już niewiele. W złudzeniu utwierdzał nas GPS, który ustawiłem na GW i dopiero jak coś mi przestało się zgadzać, dojrzałem, że ślepota, ale ustawiłem na GN, czyli ok. 10 mil extra. Gdy słońce trochę przygrzało mgły się podniosły i Zatoka przyjęła nas wiatrem i pełnym słońcem. Niestety do mety jeszcze zaliczyliśmy  2 cykle wiatrowe.

Do główek doczłapaliśmy się dopiero na 1607 (czwartek .08)

Zaraz za metą zapomnieliśmy o nerwowej końcówce, dominowała satysfakcja. Zrobiliśmy te 500 mil, a wynik się zobaczy.

Zbyszek Rembiewski

W posŁowiu chciałbym jeszcze napisać o skrupulatności bezpieczeństwa, jaką wdrożyliśmy w tych regatach. Obowiązywała zasada: na pokładzie tylko w kamizelce. Nocne wyjścia na dziób do spinakera, tylko na uwięzi. Zawsze dwie osoby na pokładzie, trzecia śpi, sternik w nocy też przypięty. Przy trzech osobach musieliśmy pilnować cyklu wysypiania się, żeby nie było tak, że w dzień fajnie się nam żegluje w trójkę, a w nocy wszystkich muli senność.

A i jeszcze uwaga zalogi:

Tak mi się pomyślało, że fajnie byłoby wspomnieć w tekście, że super, że te yellowbricki były i o wsparciu lądowym tuż po pojawieniu się zasięgu. Bo to było super, nam opowiadali wczoraj znajomi, że jak wstawali rano to od razu odpalali komputer i sprawdzali jak sytuacja, pokazywali znajomym w pracy itp. Ku mojemu zaskoczeniu byliśmy śledzeni przez całkiem liczne wsparcie lądowe i to nie tylko przez takich fanatyków jak mój tata (Jacek Nejman), który prowadził statystyki prędkości wszystkich jachtów, przerywając pracę raz na pół godziny, razem z odświeżeniem trakingu, poprzez znajomych, którzy zaczynali swój dzień pracy od sprawdzania sytuacji na morzu, wkręcając swoich znajomych w pracy.

Komentarze


Archiwum