Blondynka na pokładzie
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO, CZYLI PRZYGOTOWANIA
No ładnie.. Bez żadnego przygotowania żeglarskiego (nie licząc widokowych i jakże romantycznych wypraw na rybkę na Helu w liczbie dwa i jednych wygranych regat, gdzie starałam się nie przeszkadzać i służyłam głównie jako sorry – balast) mam popłynąć w najdłuższych regatach po Bałtyku.. Ile to u licha jest te 600 mil? Na ludzki język? Boszszsz…
Postanawiam wziąć na siebie gotowanie. Nie chcę być tylko turystką… Będę Kukiem, albo Cookiem. Zwał jak zwał…. Jak ich nie potruć? Gorrrrąco…. Lodówka taka mała, trzech wielkich facetów, Miriam lat 12 i ja… Studiuję strony internetowe w poszukiwaniu łatwych potraw, które łatwo jest zrobić na morzu… Niewiele pomagają… Większość opisuje gotowanie w marinach… Klopsiki z Biedronki odpadają… Załoga ma być zdrowa… Zakupy… Owoce, warzywa, jajka… ile chleba na pięć dni dla pięciu osób? Weki… Telefony do mamy, ile się toto ma gotować? Cieknące pokrywki…. Pękające słoiki… Kupujemy kisiele i gorące kubki…. Tata kapitana zaleca suchary… Kupujemy a jakże….Ufff gotowe…
SOBOTA, 19.07. 2014 – START
Sopot. Jest jak przed wojną… Gra orkiestra… Dęta… ;-) Pamiątkowe zdjęcia… Miriam występuje, jako nasz rzecznik prasowy… Wesoło, przekomarzamy się z zaprzyjaźnioną załoga Polleda 2 – kto komu co pokaże i kiedy… Hmmm… Czuję ze zaczynam czuć ducha rywalizacji… Ha! Kapitan uspokaja, nasz cel: dopłynąć… Eee tam. My chcemy wygrać!
Dostajemy urządzenia szpiegujące nas – YellowBricki. Dzięki temu rodziny na lądzie wiedzą gdzie jesteśmy.. Fajne to, chciałabym to wszczepić na stałe mojemu dziecku… No nic…
Gorąco, zaraz start, wiatr słaby, Generał Zaruski – ależ to piękny jacht… A gdzie jakaś linia startu? Nie mogliby się wszyscy ustawić jakoś równo? Wyglądamy jak ławica rekinów czyhająca na ofiarę… START!!! Według kapitana pięknie nam poszło… Idziemy jak burza, mimo niewielkiego wiatru… Nawet pozwalają mi trochę sterować… Ale fajnie…
Zaraz… Co to u licha zasilanie? I dlaczego musimy wracać? Heeeej! Czuję, że bylibyśmy pierwsi… Jak to rezygnujemy? NIEEEE!
Zawijamy do Gdyni… Jemy pierogi… Na lądzie… A tam weki w bakistach… Dziś miały być klopsiki w koperkowym… Echhhh…
NIEDZIELA, 20.07.2014
Jedzenie zawiezione do domu… Dół… Śledzimy w internecie poczynania naszych Rywali… Ale smutno… Pojawia się szansa, że awaria będzie usunięta na jutro… Narada. Płyniemy, mimo że bez szans na wygraną? Gromkie TAAAK załogi…
Jeżeli się uda to wystartujemy we środę w drugim biegu… Tylko czy zdążymy do środy? Mamy dwa dni mniej niż wszyscy. Zaprzyjaźniona Mytshirtdress na zachętę prezentuje nam koszulki z limitowanej kolekcji zrobionej z okazji 70. rocznicy Powstania Warszawskiego… A może popłyniemy dla nich? Dla Powstańców? Dla pamięci o nich? O tych, co walczyli o wolność? W bialo-czerwonych opaskach na ramieniu? Tak jest! Mamy kolejny powód do wypłynięcia… Tylko czy Organizatorzy pozwolą? JEST ZGODA! Ponowne pakowanie… Weki czekają…
PONIEDZIAŁEK, 21.07.2014
Już bez orkiestry, bez fanfarów. Godzina 15.30 zwijamy cumy, zostawiamy Sopot… Wieje… Wiatr północno-wschodni (podsłuchałam kapitana), jakoś mocno buja… Dlaczego tak? Bo Bałtyk? Fala prosto w nos naszego GoodSpeeda… Brzmi to jakbyśmy mieli co chwila kolizję z tirem albo łosiem.. Bum, bum, chlup, chlup… Nie jest źle… Pierwszy zielenieje Janek… Dopytuję się wszystkich – co jeśli ja będę miała pilne spotkanie z Neptunem (tak tu się mówi na pointę choroby morskiej, ja nazywam to nazwą egzotycznego ptaka hodowanego w Łazienkach) a ktoś będzie już robił to samo w tym miejscu od zawietrznej? Otrzymuję jakieś mętne odpowiedzi, że sobie poradzę… Boszsz… Stać jest trudno, a co dopiero przechylać za burtę… Brrr… Może mnie ominie… Gdzie to Visby?
Zapada zmrok, z tyłu zostaje latarnia w Rozewiu… Pięknie jest… Tyle gwiazd… Dziwnie, że nie ma lądu… Sami pośród gwiazd… A co to te światełka tam na północy? Czy to już Gotlandia? Nie… Tankowiec… Wachta… Fajnie tak płynąć z kapitanem i Jankiem, który za nic nie chce zejść do kajuty… Buja okropnie… Jak na rollercosterze… bum bum, chlup bum chlup.. Góra dół… Pójdę się ubrać… Zimno jakoś….
No tak… Już wiem, dlaczego nie należy zbyt długo siedzieć w dziobowej kajucie podczas fali w dziób… Witam się z Neptunem wspólnie z Jankiem… Da się… O dziwo od razu lepiej… Tylko strasznie robię się senna… Za nic nie pójdę do kajuty… Rufowa zajęta, w dziobowej się nie da… Śpię w mesie z powodu przechyłu na jedynej możliwej lewej burcie… Śpię to nieadekwatne słowo… Mam zamknięte oczy… Słyszę i czuję wszystko za to 300 razy bardziej… Nienienie, nic nie chcę.. Nienienieee budźcie mnie…
WTOREK, 22.07.2014
4:00 kapitan śpi. W RUFOWEJ? ciekawe, dlaczego nie w dziobowej, przecież on nie ma choroby morskiej… Nie ma? Zaraz… Miriam w śpiworze na podłodze. No tak tłumaczyła mi, że chorobę morską trzeba przespać! Na wachcie Michał. Janek niezmiennie leży w śpiworze w kokpicie… Im więcej słońca tym bardziej się w niego zakopuje… „Nienienie nie zejdę pod pokład!” On też ma nnninininineeeeninienie budźcie mnie… Za to ja czuję się znacznie lepiej. Mimo że fala swoje – łup łup, chlup chlup, bum bum… Przypominam sobie, że jestem cookiem.. Robię herbatę z imbirem i świeżą miętą… Działa jak balsam… Namawiam Michała, który wygląda jak cień i mówi, że zaraz wpadnie na kawę do Neptuna… Herbata cudownie uspokaja zbzikowany żołądek… Wstaje dzień… Gdzie to Visby?
Hej Michał, a może sucharka? Pierwszy posiłek od wypłynięcia… Smakuje jak najwspanialsze danie od Gesslerowej… Wstaje kapitan i namawia do jedzenia… Nienienie, wiem że zrobiłam pyszną pieczeń ale sucharki jednak… Dziwne, bo wszyscy je jemy. Poza Jankiem. On nieninieenie nie je nic…
Płyniemy… Słońce grzeje, dobrze że mamy wiatr i płyniemy szybko (8 knotów) wspaniale chłodzi…. Sucharki się kończą…
Około południa postanawiam podać obiad. Kasza z klopsikami w koperkowym… no i znowu awaria… No tak. Jednak trzeba było dać świeże zakrętki… Klopsy za burtę… Kurczak po chińsku… Nie zepsuł się… Ee…. Pycha… Janek nie je… Nic…
Widać Gotlandię! Fruwają obok nas dziwne ptaszki, które przypominają pingwiny. Śmiejemy się z Miriam, że w tej Szwecji wszystko inne, nawet pingwiny latają…
Wspaniale jest znowu zobaczyć ląd. Wydaje mi się, że płyniemy już tydzień… :-) Światła, samochody… Ale fajnie – tam są ludzie!!!
ŚRODA, 23.07.2014
2:00
Visby!!!!!
Cumujemy…
Spać…
9:00
Poranek… Kąpiel… Ale wspaniale… Manicure już szlag trafił ale choć umyję włosy…
Śniadanko. Jajecznica… Nieoceniony Jacek wita nas szampanem :-) załoga Polleda 2 w szampańskich nastrojach ściska się z nami jak z rodziną. Wzrusza mnie to… Nie możemy uwierzyć, że oni w ogóle nie mieli fal… Ktoś stracił płetwę sterową… Jej… Ale fajnie, że dopłynęliśmy jednak. No i zdążyliśmy!! mamy półtorej godziny na zwiedzanie i ogarnięcie jachtu. O 12 start kolejnego biegu. Biegamy po Visby jak muchy w latarce. Śmiejemy się z Miriam, że teraz robimy zdjęcia a Visby zobaczymy sobie po powrocie :-) piękne miasteczko… chodaki za 600 złotych? Dobra wrócę po nie w przyszłym roku… Pierwszy napotkany Szwed zapytany czy zrobi nam wspólne zdjęcie odpowiada „nie”… Hmm. W przewodniku napisano, że to miły naród… No tak ale skoro pingwiny tu latają… Kapitan szuka McDonalda bo potrzebuje wifi… Mur obronny, kościół z łodzią dobrych myśli… Pamiątki i lody. Koniec. Nie zdążamy na wspólne zdjęcie, bo utknęliśmy przy płaceniu w lodziarni – nie akceptują kart (to jest ten Zachód?) :-)
Jesteśmy pierwsi i punktualni na linii startu, obok nas ogromne promy… Start.. Widzimy jak Barnaba walczy z grotem… Qrczę mamy jednak szczęście… Pogoda jak w Grecji… Oj chyba jednak za bardzo… Nagle wiatr ustaje niemal całkowicie, niesamowite…. Żadne czary-mary nie działają…. Właściwie stoimy…. A gdzie ta druga wyspa? Powolusieńku zaczyna majaczyć… Uwielbiam pogaduszki przez radio z innymi załogami… Ciekawe, że nie zawsze są przyzwoite… Dziwnie z tym wiatrem… My stoimy a będący milę za nami Polled załapał się na jakiś podmuch i widzimy jak nas wyprzedza. Alogicznie, bo jest bliżej lądu.. No tak, ale to Szwecja.. Tu nawet pingwiny latają…
Załoga za to w dobrej formie. Nawet Janek. Zjadamy arbuza z lodówki (cudowny na upał) i pesto z makaronem… Wspaniale jest….
Wreszcie sens mają wachty. Śpimy dobrze pod pokładem. Czytamy książki… Luksusowo. Śpimy w dziobowej!
CZWARTEK, 24.07.2014
Już mi się ten widok opatrzył… Jesteśmy od północnej strony Gotska Sandon, co gorsza nie słyszymy innych załóg. Pusto… Okropne sinice… Upał! Czy my się w ogóle przemieszczamy?
Wreszcie minęliśmy tę upiorną wyspę… Już myślałam, że utkniemy na dobre… i to jest ta Północ? Klimat jak w Chorwacji…
Nie widać nikogo z naszych, trochę zaczyna wiać. Cieszymy się jak dzieci, bo kapitan zarządza kąpiel morską… Widać Faro a my dostajemy kompletnej głupawki ze szczęścia, mogąc schłodzić nasze rozgrzane członki. Niektórzy niemal tracą części ubrań kiedy uczepieni schodków suną razem z jachtem z prędkością 3 węzłów :-)
Wiatr coraz fajniejszy. Nareszcie coś się zaczyna dziać! Kiedy wyschły nasze ocalone części garderoby i zjedliśmy risotto z pomidorowo-tuńczykowym sosem, pada komenda – stawiamy spinakera!!! Hurra! Mój ulubiony żagiel. Płynięcie pod nim jest jak wspomnienie dzieciństwa i puszczanie latawców… No i wiem, do czego służą te piękne czerwone linki. Siadamy z kapitanem na brasach, Michał steruje… Miriam czyta książki, w międzyczasie śpiewamy wszystko co przychodzi nam do głowy. Hitem jest nasza przeróbka kolędy „Wśród nocnej ciszy”, śpiew niesie się po morzu…
PIĄTEK, 25.07.2014
Wieje coraz bardziej. Dzięki spinakerowi pędzimy właściwie cały czas powyżej ośmiu węzłów… Cudownie. Nie buja, bo fala od tyłu… Ale wspaniale… jesteśmy trochę zmęczeni. Zostajemy na wachcie z Michałem i wysyłamy Kapitana spać. Mamy go budzić, kiedy zacznie wiać 20 knotów i gdyby coś niepokojącego… No i zaczyna się… „Łukasz, przepraszam, że budzę… ale tam są dwa statki i chyba płyną na nas”… Kapitan wygląda… Nie spoko, miną nas….
Pół godziny później… „Łukasz, a co to są explosives, mines…” bo nam się wyświetla przed nami… I tak ciągle…
Nagle zaczyna naprawdę mocno wiać… 19 węzłów, 20… Budzę Łukasza – trzeba zwinąć spinakera… Alarm, wszystkie ręce na pokład, tylko Miriam śpi. Przed nami widać burzę… Przez zmęczenie myli nam się prawy z lewym, ja zawiązuję ósemki na brasach (dumna, że umiem) no i Michał postanawia „zgasić „spinakera na kolanach… Niewiele brakowało a stracilibyśmy i Michała i spinakera. Już na zawsze zapamiętam, że spinaker do kokpitu, żadnych ósemek na brasach… Ech… Ciężka noc… Ale widać Rozewie… I Hel!!!!!!
SOBOTA, 26.07.2014
2:00
Widzę Grand Hotel, pięknie! Hurra, może jeszcze zdążymy na nocne kino na molo?
Ale co to… Wiatr słabnie i słabnie…
Stawiamy spinakera, rozpaczliwie usiłując złapać resztki wiatru, kombinujemy jak przerobić spinakera na genakera, odpinamy mu bom i całą załogą dosłownie machamy nim, żeby płynąć choć z prędkością 1 knota!!!
Milę od Sopotu, stoimy. No prawie… Spinaker schowany, juz na nic… Ale pomaleńku płyniemy… Poranny wiaterek wolniutko wsuwa nas do portu… 5:42. SOPOT.. WE DID IT!!!!
Przed nami tylko Polled… Reszta jeszcze płynie…
Kibicowaliśmy wszystkim. Do końca. To było cudowne! Ekstremalny, przyśpieszony kurs żeglarski . Blisko 1200 kilometrów… Z krótką przerwą… rajd po Bałtyku!!!! No i… eksperyment „blondynka na pokładzie”. Za rok poproszę znowu. Może mnie wezmą ;)
Monika Kwiatkowska
Komentarze