Archiwum

Zawodnicy SailBook Cup w Bitwie o Gotland!

Już niedługo, 12 września, start Wielkiej Żeglarskiej Bitwy o Gotland. Przygotowania idą pełną parą. Bardzo cieszymy się, że nasi zawodnicy z regat SailBook Cup 2014 zasmakowali w morskich regatach długodystansowych i zdecydowali się tak licznie wziąć udział w najtrudniejszych regatach samotników w Polsce.

A kto się odważył?

Jacek Chabowski, nasz zwycięzca Pucharu SailBook Cup 2014, I miejsce w grupie ORC

jacek

Michał Weselak, nasz samotnik i I miejsce miejsce w grupie Open

michal

Łukasz Trzciński, I miejsce w II biegu w grupie KWR

lukasz

Ryszard Drzymalski, III miejsce w grupie KWR

255280_3090708646621_1531674644_n

Jacek Zieliński, II miejsce w grupie ORC, organizator SailBook Cup i Bitwy o Gotland

jacek z

Pozostali zawodnicy to:

Krystian Szypka, uczestnik SailBook Cup 2012 i organizator Bitwy o Gotland

krystian

Radek Kowalczyk

radek_200

Maciej Ziemba

Maciek Ziemba

Kto jeszcze wystartuje w Bitwie? Zapisy trwają do ostatniej chwili. Zapraszamy!

Zwycięzcy regat SailBook Cup 2014 u prezydenta Sopotu

W piątek 29 sierpnia w Urzędzie Miasta Sopotu prezydent miasta Jacek Karnowski spotkał się ze zwycięzcami najdłuższych w Polsce długodystansowych regat morskich SailBook Cup.

Na spotkaniu z prezydentem Jackiem Karnowskim obecny był prezes Pomorskiego Związku Żeglarskiego Bogusław Witkowski oraz kapitanowie zwycięskich załóg – Jacek Chabowski z „Polled 2”, reprezentantka załogi jachtu „Endorphine” Beata Niewińska oraz samotnik Michał Weselak z oldtimera „Wanda”. Z prezydentem spotkał się również kapitan jachtu „GoodSpeed” Łukasz Trzciński, w którego załodze znajdowała się polska aktorka Monika Kwiatkowska (znana z ról w „Układzie zamkniętym”, serialu „Dom”, ostatnio „Miasto 44”). „GoodSpeed” w regatach SailBook Cup popłynął w hołdzie powstańcom warszawskim. Przed startem Monika podsumowała: „Nasz cel to Visby, prawie 630MM tam i z powrotem, czyli każde dziesięć mil za jeden dzień powstania 70 lat temu”.

W trakcie spotkania prezydent wręczył Jackowi Chabowskiemu główne trofeum regat – przechodnią nagrodę regat SailBook Cup w klasie ORC – autentyczny srebrny puchar z lat trzydziestych ubiegłego wieku.

Sailbook(1)

SailBook Cup z pokładu Endorphine – czas na analizę regatową

Upłynął już miesiąc od SailBookowej Gotlandii. Przetoczył się przez SailBooka  literacki romantyzm jaki wielu odkryło, a wszyscy znamy, związany z tą jedyną w swoim rodzaju imprezą. Czas na chłodną regatowa analizę. Tak już jest, że po regatach przychodzi czas na refleksję; „cośmy tym razem spartolili”. Bo jak zwykliśmy mawiać; regaty to konkurs między załogami kto zrobi mniej błędów. Że błędy robią wszyscy dobrze wiemy. Ilustruje to stary regatowy dowcip:

po regatach do  starego wyjadacza podchodzi młody ambitny adept ze słowami

„gratuluję, ja niestety popełniłem jeden błąd na…… i dlatego przegrałem”; mistrz odpowiada:

„gratuluję kolego, tylko jeden?, ja tym razem popełniłem ich kilkanaście.\

Tyle dygresji, wróćmy na trasę wyścigu. Pierwszy etap całkowicie wymyka mi się z próby analizy.

No bo co można było zrobić inaczej? Najpierw należało gnać jak najszybciej z korzystnym wiatrem do Gotlandii, a potem jak go zabrakło to ….. co?  Z pokładu Endorphiny wyglądało to tak:

Południowy cypel Gotlandii osiągamy jako 4-ty jacht za: BarnabąPolledem i Quickiem, ale tuż za nami cała stawka. Widzimy nastepującą sytuację: Barnaba i Polled prawie stoją na kursie na Visby. Jest 20 07 ok 1500. Quick ucieka pod brzeg i pędzi 6 knotów. Decyzja: uciekamy w lewo w morze, jesteśmy za duzi by ciągnąć po plaży, próbujemy ich ominąć szerokim łukiem, podobnie robi Zaruski i Konsal. Ok 1900 mamy sytuację: stoimy w morzu, a pod brzegiem obserwujemy defiladę konkurencji. Ok. 2200 jak już wszyscy z nami się wyrównali, zaczynamy też jechać.

I tak mija noc, raz jedni, raz drudzy dostają wiatr. Gdzie tu miejsce na taktykę.

Meta potwierdza losowość pierwszego etapu, po prawie dwóch dobach wyścigu większość jachtów melduje się w Visby w przedziale 4 godzin. Ale nic, mamy jeszcze etap powrotny. I tu będzie ciekawie. Start, świeży wiatr, niestety równo w twarz. Czść jachtów wybiera hals w morze, część w brzeg. Po godzinie  wszyscy idą lewym halsem wzdłuż brzegu, wydaje się, że tak jest korzystniej.

Zgodnie halsujemy pod brzegiem, ale ok 1500 Bystrze idzie prawym halsem w morze, potem w jego ślady Zaruski. Ale Zaruski ok. 1700 wraca do brzegu, gdzie wszystkie jachty dosyć konsekwentnie posuwają się do przodu. Między 1800 a 1900 , najpierw Polled, potem Goodspeed i Endorphina , a następnie kolejne jachty odskakują od brzegu.

I można powiedzieć, że w tym momencie zaistniał, a potem już tylko się powiększał rozdział stawki na dwie grupy: Polled, GoodSpeed, Quick, Endorphina, Bystrze i Puffin z przodu, a pozostali z tyłu.

Do wyspy, różnice nie były wielkie, ale ciągle ci z tyłu mieli nieco gorszy wiatr, zarówno w sile jak i w kierunku. A okrążanie wyspy podział spotęgowało. Z przyczyn zewnętrznych z pierwszej stawki wypadło Bystrze, a w Sopocie kolejność pierwszej grupy była taka sama jak na wyspie, tylko różnice czasowe inne.

Przeanalizujmy jeszcze kluczowy okres, wieczór 24 lipca.

Polled najlepiej wyczuł moment kiedy należy porzucić żeglugę wzdłuż brzegu i pierwszy przekroczył linię oddzielająca wiatr brzegowy od otwartego. Zaraz za nim zrobiliśmy to na Endorphinie i GoodSpeedzie, ale niekonsekwentnie, między 2000 a 2100, przeszlismy jeszcze raz, na pewien czas na lewy do-lądowy hals, to był błąd, na szczęście szybko go naprawiliśmy.

Ciekawe wnioski nasuwają się z analizy kursu Bystrza, najbardziej wysuniętego w morze jachtu. Wydaje się, że przyjął najlepszą strategię, psujac jedynie jej efekty niepotrzebnym zwrotem o 2030,  gdyby nie to, kto wie kto byłby drugi przy wyspie.

Po minięciu wyspy wszyscy już pociągnęli równo na południe. Kilka jachtów przyjęło kurs bardziej po wschodniej stronie linii kursu najkrótszego, ale obserwując tracking nie widać wyraźnych korzyści z takiej strategii.

Bardzo duży wpływ na końcowy wynik miały flauty na Zatoce Gdańskiej, ale nie podejmuję się szukać rozwiązania jak można je było ominąć. Kolejne zdarzenie losowe.

Na koniec chciałbym jeszcze zauważyć, że do następnej próby na dobór optymalnej strategii na trasie SailBook Cup’a, zostało już tylko 11 miesiecy.

Zbigniew Rembiewski

z załogi Endorphiny

Bo zawsze jest jeszcze jakieś tam za rogiem..

Sobota

Jacek napisał co się działo na Quicku żeglarsko, więc postanowiłam sobie odejść nieco od tego tematu i postawić bardziej na emocje, zamykając temat nautyczny na klasycznym, fajnym nord east:) W końcu na regatach oprócz jachtów są jeszcze ludzie…

Otwarcie w Sopocie. Jachty zebrane przy jednej kei, powiewają flagi regatowe, Sopotu i sponsorów; załogi w jednolitych koszulkach dumnie prezentują logotypy wszystkich, którzy nam pomogli. Orkiestra, prezydent miasta, ambasador Zyga na Copernicusie, biuro prasowe, trackery, fotografowie i media.  Nieskromnie powiem wygląda to wszystko jakoś profesjonalnie, i bardzo cieszy. Wygląda na to, że wszystko się udało!

Start. Podział obowiązków u nas jest dość luźny, Jacek trymuje i śpi, a jak zachce mu się mięsa to też czasem ugotuje parówkę czy swoje leczo a’la Quick – wiadomo poróżnienie dzikowe z treningu kondycyjnego trwa! Ja odpoczywam, opalam się, gotuję, sprzątam, ształuję i czasem zerknę czy aby coś nas nie rozjeżdża, gdy Jacek oddaje się w objęcia Morfeusza. Na szczęście autopilot wie co robi i pozwala nam zajmować się sobą. W tym roku postanowiłam słowa „wachta”, „oko” i „pilnuj” odgórnie wyrzucić ze słownika (tak jak „spadek formy”;p) – z Neptunem umówiliśmy się na wczasy, pogoda zamówiona, opłacona i dostarczona – a więc wczasy. Nareszcie!

IMG_6371

To już moje 4 wyjście w morze, więc jako „doświadczone” bezpatencie pozwolę sobie na opinię – morze ma tę właściwość, że uspokaja, pozwala nabrać dystansu do spraw lądu. W moim przypadku uzdrawiające działanie po intensywnych dniach przygotowań – wszystko, co zmuszało do pędu, co denerwowało (tak tak, wiadomo, że głównie Jacek;p), ustało. Jest spokojnie, jest dobrze, nic więcej nie potrzeba…

Nagle Jacek podkręca volume na maxa i rosyjski rap z jakimś refrenem w śrubujących midach odbija się czkawką. Ja zła jak osa, chciałam przecież wypocząć w koi po całym zgiełku. Zmęczona, zimno, siusiu, fala jakaś nie taka. Teraz włącza agregat. Co jest! No coś ewidentnie jest nie tak. Na szczęście po ciepłej strawie i zapojce okazuje się, że to głód i pragnienie źle mnie nastrajało i wraz z nową wolą walki o pokrętło radiowe odzyskuję ciszę i spokój.

Miało nie wiać a tu piąteczka – może już jutro pierwszy Dzień Polski w Visby?

Niedziela

Rozpoczęła się bardzo śpiąco. Około 8 godzinny, „porządny”, przerywany co 20 minut alarmem od drzemek, sen. Ja chwilę po północy, Jacek nad ranem, zasnęliśmy jak kamienie – nie wiem jak możliwe jest spanie z tym denerwującym dźwiękiem, ale najwyraźniej zmęczenie z nas wychodzi uszami.

Wieje, nie wieje, Neptun nie może się zdecydować. Wyspa z prawej, wyspa z lewej. Myślę sobie, że polski rap ma strasznie słabe teksty, że brzuch na jachcie boli od życia kanapkowego, a w lodówce nie ma lodu – skandal!

IMG_6795

Poniedziałek

10 mil taaaaaaaaaakie długie, czy my się kiedyś dokulamy? Jacek wczoraj, przez noc i nocodzień na czacie, troska o „Wandzię” wskazuje, że ktoś tu dorasta do tacierzyństwa – ponoć na każdego przychodzi pora… Widać wystarczyło, żeby syn urodził się żeglarzem samotnikiem! (jakiś czas temu co prawda przebąkiwał coś o blond łabądkach ale kto go by tam brał na poważnie?:)

Nie ma jak ciepłe puree o 6 nad ranem. W międzyczasie Jacek zgłasza protest do organizatora – w Visby nie ma fanfar na nasze przybycie! Jest za to Wojtek z „chlebem” i „solą”, ja po prawdzie nie piję ale niezmiernie miło, że na nas przywitał.

Jak wiadomo organizator nigdy nie śpi, więc załatwiam co mogę z wirtualnym dotychczas przyjacielem, szefem tutejszego przybytku – Bosse. Przyjemna to była rozmowa, ale nic nie ustaliliśmy, on na wszystko na tak a ja się i tak nic nie mogę dowiedzieć… Eh te różnice kulturowe… Sama nie wiem czy powinnam poćwiczyć angielski czy trochę zapomnieć.

W oczekiwaniu na rozwój sytuacji jak na kurę jachtową przystało wywieszam pranie i ręczniki na krawatach, wynoszę śmieci, ogarniam w kabinie nazbieraną w czasie rejsu entropię. Chwilę później już płyniemy na ratunek niesterownemu Piorunowi. A człowiek miał pospać, eh…

IMG_6908

Kolejna lekcja żeglarstwa – dobry kapitan to taki, co holuje jacht śpiąc. To takie buty… Jak ja mało jeszcze wiem o żeglarstwie… Jacek często stosuje na mnie tę taktykę – szybciej zasypia, więc z automatu zostaję Pierwszym. Ależ te pędzące promy Destination Gotland są potężne…

Dzień Polski – wiadomo było przesympatycznie. Bosse stanął na wysokości zadania, dowieziono nam stoły, ławy, wywiesiliśmy bannery i flagi, zrobiło się tak jakoś po naszemu. A warzywa jak schodziły… nie nadążałam z krojeniem! Czyli można bez dzika?;p

DSC_9189

Wtorek

Tzw. wycieczkowy czas wolny. Bierzemy skuterek, uderzamy na sprawdzoną plażę pod klifami, no ale zimno… dobra jedziemy coś zjeść – lunch u Hindusa za 79 koron, ok. bierzemy, słuszna cena. Na zakupach pojawia się problem logistyczny, wychodzimy z pięcioma siatami i bądź tu mądry jak to teraz zapakować na skuter? Jacek błyszcze – w końcu w transporcie robi – jeszcze pięć kolejnych by się pomieściło:)

Potem Smëck z Kubą fotografem, uwieczniamy pobliskie miasteczko z urokliwym porcikiem rybackim i okoliczne widoczki, co by zapamiętać jak najwięcej i innym pokazać. W powrotnej drodze drobny wypadek drogowy, Olę przeciąża skuter i leeeecąąąą. No tak, mama mówiła jedz mięso, bo sił nie będziesz miała… Ja w myśli przetwarzam – jak dobrze, że nie kupiłam swego czasu Drag Stara… Tyle dobrego, że w Visby przynajmniej widać troskę u przechodniów, bo jak miałam podobną akcję z rowerem w Amsterdamie, to się tylko ze mnie śmieli wytykając palcami:p

DSC_9563

Spóźniamy się na odprawę, trwa malutki i cichutki Wieczorek Polski w Visby. Nie wiem czy to dlatego, że bez PKM-u, czy Jacek po 40-tce, a może obawa przed długą halsówką w drugim etapie, ale nad wyraz grzecznie i spokojnie skończył się ten dzień.

Dochodzę do wniosku, że domek na działce zabuduję w gotland style, poziome deski w brązie czy szarościach. Bez pompy, czystość i prostota, ciekawe czy OSB też będzie tak ładnie się prezentowało?:)

Środa

Po starcie żmudna krótka halsówka, Jacek robi rzeźbę na kabestanach:) Wszyscy nas wyprzedzili, ale super!

Jacek walczy o prymat z Puffinem i Endorphiną a mnie przy Gotska majestatyczna żegluga przy ostrym 1 knocie rozmarza… Nostalgia i przemyślenia nad lekturą „Portów Gotlandii” Jerzego Kulińskiego. Może już pora zrobić ten patent, kupić jakieś łajbiątko… (słyszałam, że Puffin za półtora roku będzie opływany i do wzięcia… tylko kogo będzie stać na światowej sławy maszynę z rekordami po powrocie?:))

…Bujać się tak bez końca po maleńkich bałtyckich porcikach, Jerzemu materiałów podostarczać… To życie trójmiejskie, polskie, lądowe zostawić i zaszyć się gdzieś spokojnie na uboczu. Kruchy z Resumee wczoraj obiecał, że złożymy się razem na dobry Internet :)

Niby zawsze na wakacjach najpiękniej i wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, ale są tacy Szymonowie, co na półtora roku zawieszają swoją rzeczywistość, żeby spróbować dogonić marzenia. I robią to, mimo że szalone, mimo że szepczą po kątach, mimo że będzie tęskno i do domu daleko. Mnie co prawda ani jachtem, ani dookoła, ani samotnie w tej chwili ochoty nie drążą, ale do ambitnych i głupich projektów paliłam się od zawsze.

DSC_0065

Bo zawsze jest jeszcze jakieś tam za rogiem.

Całe szczęście, że zgłodniałam, bo gotowa byłam już wpław do Sztokholmu, żeby zacząć realizować…

Czwartek

Słońce, brak wiatru, w ciągu 24h zrobiliśmy 30 mil… Tempo zawrotne, ewidentnie sprzyjające dalszym rozmyślaniom. No i moja pierwsza bałtycka kąpiel za łajbą na kamizelce, urocze wyzwolenie, „chrzest wody” – malutka ja i to wszystko, co pode mną, żywe, nieożywione i martwe. Takie chwile się zapamiętuje.

Pod wieczór kapitan Zosia Samosia i Maruda (jakoś Komandos mi do niego nie podpasowało:p) –  tu sprzątnąć!, tak sprzątnąć!, nie trzaskać bakistą!, gdzie kiepujesz!, przesiąść się, bo colę rozlałem!, sprzątnąć kuchnię po obiedzie!, Wodę z zęz wybrać!,  – doprowadził do buntu załogi sztuk jednej. – Jak sam, steru ani szota ruszyć nie pozwoli, to sam całkowicie! Niech sam też drzemki wyłącza, niech sam kibelek czyści, niech sam obiady gotuje, niech sam wachty pełni… Czas na błogi sen.

Piątek i sobota

Dopiero pierwsze boje przedpołudniowe luzują nastroje. Dzień poświęcamy na naukę sztuki palenia fajki. – Kurczę, smaczne to!

Czuć powrót w powietrzu, ale czas rozciągamy do niemożliwości. Nigdzie się nie spiesząc, czerpiemy ostatnie chwile na morzu garściami. Sama nie wiem kiedy kończy się piątek a zaczyna sobota.

23.11 meta. Czekamy na Endorphine, potem Puffina, hm… może jednak Konsala… a nie, nie czekamy. Możemy spokojnie pospać do rana – Neptun czuwając nad naszym wypoczynkiem, gaśnie cały wiatr i wszyscy stoją. Trochę głupio, ale w końcu jeszcze niedziela przed nami! Dla organizatorów regaty nie kończą się na mecie:)

Niedziela

Otwieram oko i dostaję drinka pożegnalnego Facilów. Potem następnego, i następnego. Oj chłopaki lubią się żegnać:) Do domu nie spieszno, więc miło tak sobie wydłużać regaty w doborowym towarzystwie. Potem żegnamy ResumówFour Windsów,  Konsalów i Piorunów. Że też człowiek może tyle wypić… Wanda, Kristi i Puffin żegnają się do późnych godzin wieczornych.

IMG_8459

Inne to były regaty niż III edycja, choć w istocie bardzo podobne.

Dużo znajomych twarzy, a ile nowych! 94 żeglarzy razem z nami na Gotland. Strasznie fajna sprawa:)

Nie było z nami młodzieży, więc tak pusto na łajbie, brak osobowy odczuwalny ale też odpowiedzialności za kogoś młodego nie ma. Większa swoboda, dużo odpoczynku dzięki Neptunowi i Afryka w powietrzu. Mój cel osiągnięty, wracam jako mulatka z uśmiechem od ucha do ucha. Żyć nie umierać…

Dziękuję wszystkim za cudownie spędzony czas. Znowu będziemy przez okrągły rok wspominać nasze szwedzkie wojaże i naładowani niesamowicie pozytywną energią przygotowywać V edycję regat SailBook Cup. Zapraszamy już za rok!

P.s. Nowa świecka tradycja w 2015 roku – dzik spokojnie biega po lesie:)

O moich pierwszych regatach

Moje pierwsze regaty…

Jestem motocyklistą. Od zawsze byłem. Kiedyś powiedziałem swoim dzieciom, że jak będę miał 50 lat i będę starym dziadem to kupię sobie Gold Wing’a (taka wielka kanapa na dwóch kołach, z podłokietnikami, radiem, telewizorem, lodówka, kostkarką, grillem;) i będę statecznie jeździł po szerokich drogach. Kiedy skończyłem 50 lat oznajmiłem, że  w sumie to to „starodziadostwo” przesuwam w czasie na trochę później, bo ja to jeszcze młoda dupa jestem;) Zacząłem (jak to moja szanowna małżonka nazywa) WYMYŚLAĆ! Tu dałem się namówić na jakieś narty, innym razem postanowiłem zrobić kiedyś nieskończony kurs płetwonurka. Coraz bardziej mi się to wymyślanie spodobało. Jakoś tak trafiłem do mariny w Gdyni i wpadły mi w oko żagle. W kawałek urlopu zrobiłem patent żeglarza i wciągnęło mnie nie na żarty;) Kiedyś w czerwcu zadzwonił znajomy…

– Jest akcja! Trzeba pomóc komuś z Gdyni do Tolkmicka świeżo kupioną łajbę przestawić.

Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ta łajba to mój przyszły dom na prawie dwa tygodnie. Tak poznałem kapitana Sławka Frajkopfa i jego s/y Kristi, zresztą…   nawet łódka jeszcze wtedy nie wiedziała, że tak się będzie nazywać;)

1

Okazało się, że kapitan planuje wziąć udział w jakichś regatach w lipcu. Sprawdziłem kiedy mogę wybrać urlop i zgłosiłem się do załogi. Na ponad tydzień przed regatami zła wiadomość –  impreza pod znakiem zapytania, bo padł silnik – pękła głowica. Jak to?! Nie płyniemy do Szwecji? Nie zaliczę porządnych regat? Nie zobaczę Gotlandii? O nie! Tak nie może być! Co to za silnik? Dawać mi tę głowicę, sam ją pospawam! Okazało się jednak, że temat jest bardziej skomplikowany. Głowica z żeliwa, nie do naprawy, silnik nieprodukowany od czterdziestu lat, nikt nigdzie nie ma części zamiennych. Załamka! W końcu kapitan znalazł tę głowicę w Sztokholmie u jakiegoś magika od morskich silników. Ale czy zdążymy ją ściągnąć na czas? Po głowie chodziły mi głupie pomysły, aby  pierdyknąć się motorkiem do Szwecji ale… prom, musiałbym dwa dni urlopu… W końcu wysyłamy kurierem, który tak się opóźniał z dostawą, że paznokcie do łokci obgryzłem. Ale udało się… na styk!;)

W czwartek 17-go pojechaliśmy ze Sławkiem po zaopatrzenie i dwóch członków załogi. Błażej – młody żeglarz ale z bardzo bogatym doświadczeniem regatowym,  niesamowitym „czuciem”  i instynktem żeglarskim. Natalia – przesympatyczna i bardzo ładna dziewczyna Błażeja, która deklarowała się zostać cook-iem a dodatkowo została dobrym duchem załogi. Ten dobry duch chronił nas przed gniewem kapitana. Wystarczyła jej obecność albo uśmiech i kapitanowi wracała radość życia (zapominał za co miał nas zburczeć albo ochrzanić;)

2

Wychodzimy w czwartek popołudniu z Tolkmicka, aby zdążyć do Sopotu na integrację i natrafiliśmy na pierwszą przeszkodę – most zwodzony w Rybinie zamknięty do następnego dnia rano. Aż boli tyle czasu zmarnować i czekać. Ale nie ma tego złego co by… Facilowi na dobre nie wyszło. Rano obok nas w „krzakach” znaleźliśmy s/y Facil z zaprzyjaźnioną załogą z Elbląga. Śrubka im się zaplątała w jakieś wodorosty, więc niczym szlachetni rycerze ruszyliśmy im z pomocą. Szliśmy dalej razem, momentami burta w burtę, co by się browarkiem wymienić (nasz ciepły za ich schłodzony z lodówki;)  aż tu przed Sobieszewem drugi problem – zorientowaliśmy się, że otwarcie mostu jest o godzinę wcześniej niż nam się wydawało. O kurde! Jak nie zdążymy to następne okienko dopiero późno popołudniu a tam w Sopocie zjedzą nam całego dzika! Motywacja jest zbyt wielka, aby nie zdążyć, bujamy katarynę ile fabryka dała (Panie chroń naszą nową głowicę…). Całe szczęście Kristi ma sprawny silnik i śrubę jak holownik, więc idziemy z odkosami niczym ORP Błyskawica! Za nami pocił się Facil, który ze świeżo oczyszczoną śrubką starał się dotrzymać nam kroku. Zdążyliśmy!

3

W Sopocie po kei biega jakiś energiczny młody człowiek, który odbiera ode mnie cumę przygotowaną nabiegowo. W ciągu milisekundy wykonał węzeł ratowniczy, rzucił cumę na poler i poleciał po następną jednostkę. Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłem się połapać kiedy, musi to był jakiś dobry żeglarz chyba?  Gdybyście jeszcze nie wiedzieli o kim mowa – to był Jacek. Główny organizator wita każdego z nas wyskakującego na brzeg, serdecznym mocnym uściskiem dłoni. Aż tryska dobrym humorem i serdecznością! Fajny gość, wszyscy tu tacy? Na integracji okazało się, że tak. Jakoś wcale nie czułem, że jestem tu po raz pierwszy i od razu miałem kilkudziesięciu nowych przyjaciół! Jeden skromny i sympatyczny brodacz wyglądał znajomo ale okazało się podczas rozmowy, że jednak nie mieliśmy okazji się poznać. Dopiero potem okazało się, że miałem przyjemność poznać samego Pana Kapitana z Generała Zaruskiego!;) W trakcie imprezy dotarł ostatni członek naszej załogi Tomek. Młody sympatyczny student, z bardzo dużym doświadczeniem, który ma za sobą nawet sztormy na morzu Północnym i który został moim partnerem wachtowym. No tak.. to ja tu jestem najmniej doświadczonym członkiem załogi? A właśnie że nie! Przecież jest jeszcze Natalka;)

4 5

W sobotę ostanie zaopatrzenie, uroczystość otwarcia regat, zdjęcia, oklaski, orkiestra gra a my na wodę! Czuje się wśród ludzi podniecenie ale też wielką radość jak u dziecka, któremu się postawi przed nosem wielką miskę lodów z owocami. Większość uczestników ciężko pracowała i musiała pokonać rozliczne przeszkody, aby tu dotrzeć ale za to teraz zaczyna się zabawa!

6

Start był wspaniały, piękna pogoda, piękne jachty i pełno innych jednostek dookoła,  ale czas było zacząć regaty. Za Hel halsowaliśmy z całą załogą w kokpicie, trwały ożywione rozmowy, obejrzeliśmy półwysep od północy i powoli wyszliśmy w morze.  Wieczorem pierwsza wachta objęła  jacht a ja poczułem…, że nie mogę jeszcze iść spać. Oddałem „pokłon Neptunowi”, nie wiem czy to wczorajsze mieszanie alkoholi czy bujanie łódki… w każdym razie po odbyciu pokuty powoli wróciłem do normy i już więcej nie miałem takich problemów;)

Wachty zmieniamy co 8 godzin, wtapiam się w rytm pracy na pokładzie, proste powtarzalne zajęcia powodują, że zaczynam odpoczywać i zapominam o problemach zostawionych na brzegu. Powoli zamieniam się w jakiegoś kurde wikinga co ma tylko trzy problemy: wyspać się, najeść i k… zrobić;) A to już jest duży problem! Jedyną toaletę na pokładzie kapitan oddał na wyłączną własność Natalce. No jasne! Jakby tak dłużej pouśmiechała się i potrzepotała rzęsami to by Jej nawet łódkę  oddał;)) Pierwszego dnia Natalka wylewając za burtę starą wodę odwróciła czajnik, potrząsnęła i z dziecięcym zdziwieniem patrzyła jak pokrywka spada do wody i znika na zawsze. Kapitan zamiast się rozgniewać i opierniczyć za niszczenie mienia okrętowego tak się śmiał, że mało do wody przez reling nie wyleciał. Potem Natalka wyrzuciła jeszcze wiadro do nabierania wody zaburtowej, przy okazji mało co samej siebie nie wyrzucając;) Ale co tam, nawet jakby laptop z nawigacją wyrzuciła to byliśmy pewni, że nic jej nie grozi. Za to reszta załogi wiedziała, że jak kapitan się obudzi i zobaczy np. nieumyte kubki po wachcie albo nóż, latarkę czy lornetkę nie na swoim miejscu, to od razu może rzucać się do morza!;)

Dookoła panowała pustka, tylko woda i słońce, czasem jakaś jednostka na horyzoncie. Nagle w nocy uświadomiłem sobie, że do najbliższego brzegu jest min. 100 mil. O Matko! Jakby coś zdechło to  mamy przechlapane. Każda usterka musi być własnymi siłami naprawiona… a liczyć możemy tylko na siebie lub inne jednostki regat, oczywiście jeżeli nas usłyszą. Później okazało się (co też dodatkowo  doprowadziło mnie do zawstydzenia – ale o tym później), że Kristi ma radio jak jakiś prom kosmiczny! Jakby tak Sławek miał podobne radio w domu to mógłby sobie z żoną gadać;)

7

W końcu zobaczyliśmy brzeg, to była Gotlandia! Płynęliśmy troszkę spóźnieni do stawki, gdy nagle zaczęło wiać. Refujemy żagle, wieje jeszcze mocniej a kapitan ziewa, momentami woda wali po twarzy a kapitan zamawia herbatkę, idzie dość duża fala, kadłub co rusz zderza się z masą wody która chce nas zatrzymać a kapitan szuka zapalniczki, fala rośnie co któraś o zgrozo sięga aż po salingi w końcu kapitan się zainteresował i każe zmienić kurs na korzystniejszy tzn. w kierunku brzegu – w końcu to regaty! Przy brzegu wiatr słabnie do jakiejś 5-ki a kapitan co? Każe wracać na morze, bo tu jakaś „flauta”;) Nie pamiętam dokładnie ile płynęliśmy w sztormie, kilka czy kilkanaście godzin ale w końcu po zmierzchu słychać krzyk kapitana – Czuję ląd! Czujecie? Miodem pachnie!;)

Weszliśmy do Visby wieczorem, przybiliśmy do burty Facila w otoczeniu krzyków i owacji na brzegu. Serdeczne i miłe powitanie wszyscy nam zgotowali, Jacek podał szampana, wziąłem mały łyk – Jezu! Ale to dobre;) Nie umiem opisać co wtedy czułem, chyba wszystko na raz. Potem pierwszy od kilku dni prysznic i wieczór polski na brzegu przy burcie Zaruskiego. Żyć nie umierać!:) Następnego dnia nie było zwiedzania tylko naprawa instalacji elektrycznej, w której coś było uprzejme się rozwalić, a przez to „coś” musieliśmy katarynę na korbę odpalać. Po długim dłubaniu i szukaniu „igły w stogu siana” udało się opanować problem. Wielkie dzięki Łukaszowi Politańskiemu z s/y Facil za pomoc i użyczenie narzędzi oraz młodemu geniuszowi elektrycznemu z s/y Bystrze za poświęcony czas i precyzyjne „śledztwo”!;) Podczas pobytu w Visby cały czas była wspaniała pogoda, było ciepło i słonecznie, fajne stare miasto z wieloma zabytkami i klimatycznymi uliczkami, w których miło było trochę pokluczyć ciesząc się twardą ziemią pod stopami. Ale jak to prawdziwi żeglarze na morzu tęskniliśmy za lądem, na lądzie za wodą.

Ponowny start regat, z początku wiatr nam sprzyjał, z Visby strzeliliśmy na północ. Potem wiatr zaczął zdychać z minuty na minutę. Na nocnej wachcie okazało się, że wyprzedziliśmy Generała Zaruskiego, który też prawie stoi. Trochę nam żołądki przyschły i zaczęliśmy gadać o jedzeniu. Tomek opowiadał, że na Zaruskim to kurde szarlotkę dzisiaj mieli na deser. – Pierniczysz? Serio? Dawaj radio! Zgłosił się oficer wachtowy, który potwierdził, że mają szarlotkę i jak na nich poczekamy to chętnie poczęstują. Kusiło nas ale wiedzieliśmy, że jak poczekamy to będziemy tę szarlotkę z dna zlizywać jak nas rano kapitan na pysk za burtę wywali;)

8

Nazajutrz – stoimy. Nic się nie rusza. Słońce grzeje. Żagle wiszą. Kapitan ma ponurą minę (chyba trzeba obudzić Natalkę;) Ale nie jest tak źle, mamy zgodę na kąpiel, więc drabinka za burtę i hurrrraaaaa do wody! Jesteśmy gdzieś tam na środku morza koło Szwecji a woda cieplutka jak w jeziorku na Kaszubach, super – to są wakacje! Kawałek dalej stał lub wolno się wlekł Generał Zaruski, wywiesili wszystkie żagle jakie mieli, nawet takie maleńkie „chusteczki” przy samym topie masztów!;); mucha by nawet nie przeleciała a co dopiero jakiś powiew wiatru – gdyby się pojawił. Później męka i mordęga wokół Gotska Sandon, aby ją minąć prawą burtą przy słabym wietrze. W nocy coś tam wiatr się ruszył i pierwsza wachta postanowiła postawić spina i „na paluszkach” podejść do  s/y Wanda, aby nastraszyć Michała, który wlekł się przy wschodnim brzegu wyspy. Chciał iść blisko brzegu, aby bryzę złapać ale bał się, że na skały wpadnie 9-cio tonową Wandą i wilki go z tej dzikiej wyspy zjedzą. Naszej wachcie chyba udało się spiętego Michała nastraszyć, bo jakieś podśmiechy nad ranem do nas dotarły;)

9

Stawka bardzo mocno się rozciągnęła, jachty które kilkanaście godzin przed nami ominęły Gotska, poszły daleko na południe. Była cisza, tylko co jakiś czas wybrane komunikaty do nas docierały, zgłosił się Jacek Zieliński z s/y Quick Livener i za chwilę usłyszeliśmy jak Rod Stewart śpiewa… „I am Sailing…” kurde jakoś coś za gardło chwyciło i czułem, że chciałbym tu zostać dłużej, na wodzie z fajnymi ludźmi, ptakami, rybami… ale nie z muchami! Ja pitolę skąd one się biorą, jakieś takie przyczepne  juchy, pewnie morska odmiana much szwedzkich;) Na koniec Jacek poprosił, abyśmy będąc bliżej i mając mocniejsze radio przekazywali co tam słychać u Michała, no i zagadywali do niego czasem, aby nie zbzikował. Faktycznie mamy mocne radio w pewnym momencie usłyszeliśmy nawet straż graniczną z… Krynicy Morskiej!!! No chyba, że chłopaki wyskoczyli na browara gdzieś bliżej na północ;)

10

Na naszej wachcie gadałem z Michałem, który chętnie podtrzymywał rozmowę, pewnie mu się nudziło. Z tego co pamiętam to młody łepek ale wie gdzie dziób, rufa itd. Musi być niezły jak sam się wybrał na taką „wycieczkę”. W Visby coś opowiadał, że wał śruby napędowej Wandy jest przesunięty w lewo od osi jachtu, bo krzyżuje się z osią steru co powoduje konieczność odpowiedniej korekty sterem przy pracy napędu. Pewnie przy pracy na wstecz znowu trzeba to jakoś odwrotnie korygować, kurza stopa jakby mało było na jachcie szczegółów, o których trzeba pamiętać podczas pływania na żaglach itd. Gadamy też o prywatnych sprawach, ile kto ma lat, żon, dzieci itp. W sumie Michał to fajny chłopak może go sobie na zięcia wezmę. On ma zajebisty jacht, teściowi będzie pożyczał (później się wydało, że sam pożyczył! Ale ostatecznie nie zmniejszyło to mojej do niego sympatii!:)  Mam trzy córki, jedna tylko nie zajęta ale żagle ją ciągną, może by tak… postanowiłem zażartować.

– Michał? Ile Ty masz wzrostu? (pytam, bo wiem, że to dla moich lasek ważne)

Pada odpowiedź że 182 cm. Ok pasuje;)

– Wygrałeś casting i możesz startować do mojej córki.

W tamtym momencie przekonałem się, że Kristi ma faktycznie radio jak reaktor atomowy, moc taka, że słuchało nas kilka jednostek kilkadziesiąt mil przed nami i oczywiście posypały się komentarze;) Zaraz padły konkretne pytania o różne parametry i dane techniczne moich latorośli. Ja pitolę ale siara;) Michała cała akcja rozbawiła ale grzecznie podziękował i przyznał się, że ma już fajną dziewczynę. A innym podsłuchującym odpowiedziałem, że nie będę już więcej nic na ten temat opowiadał! (No chyba, że złapie mnie nuda gdzieś na środku oceanu min. 300 mil od domu, bo  takiego zasięgu to nawet radio na Kristi nie ma;))

Dalej już wiecie co było. Dwa dni prawie jednym halsem, po minięciu Helu silny wiatr a przed samym Sopotem walka o dotarcie do molo, bo wiatr poszedł gdzieś sobie. Na mecie kto nas powitał? Oczywiście Jacek! (Ich jest kilku?;)) Potem radość, łyk szampana i długa impreza w towarzystwie regatowców na ślicznej Wandzie. Szkoda, że to nie jacht Michała;)

11

Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wszystko; organizatorom Jackowi i Oli za to, że im się chciało; kapitanowi s/y Kristi Sławkowi za to, że mnie zabrał (wcale nie był taki srogi;), załodze: Natalii, Błażejowi i Tomkowi za miłe towarzystwo a wszystkim uczestnikom regat za humor i spontaniczną bezinteresowną przyjaźń. Żałuję tylko, że nie miałem przyjemności poznać Was wszystkich bliżej ale… to chyba nie jest koniec historii?;)

Roman Jastrzębski

 

Konkurs na najlepszą relację rozstrzygnięty

Wybór nie był prosty, każda z nadesłanych relacji była oryginalna i oddawała zarówno cząstkę klimatu regat, jak i nastroje uczestnika. No ale zwycięzca może być tylko jeden..

Jednogłośnie decyzją jury w składzie Aleksandra Warecka i Jacek Zieliński zwycięzcą konkursu na najlepszą regatową relację został Michał Weselak! Nagrodą w naszym konkursie jest sztormiak limitowanej serii Ostar for Dydek firmy Henri Lloyd.

Dziękuję pozostałym pisarzom, kolejna szansa już za rok!

p.s Takim sam sztormiak będzie jeszcze do wylosowania wśród załóg, które ukończyły regaty, podczas zakończenia regat przy okazji Uroczystego Zakończenia Pucharu Bałtyku Południowego.

P1070447

Z tych regat wracają tylko przyjaciele

Dziwne to były regaty, bez nagród, bez mów… Po 80 latach od tamtych regat napiszę..

Magiczne to były regaty, pełne życzliwości, radości, uśmiechu, satysfakcji, wszystkiego co najpiękniejsze w regatowej zabawie;)

DSC_7884

Przygotowania i całą masę problemów pominę, bo sam wolę zapomnieć tak samo jak atak rozlanego wyrostka i konfrontację z bezlitosnym mieczem NFZ-u, przypominającą historię Juranda ze Spychowa :)

Sobota

Wymagający osławiony „trening kondycyjny” w gronie nowych i starych znajomych zaliczony, zostało 10 min do startu. Ola podłączona do prądu na kei wysyła dane trackerów, ja na Quicku zwijam szpanflagi, kątem oka zerkam na przedostatni pomarańczowy maleńki jacht oddający cumy i krzyczę w jego kierunku, że jak tylko odkleję się od kei podam hol, bo bez silnika się nie doczłapią na linię startu… (jak ja się wtedy pomyliłem!!!)

IMG_6353

Sygnał i poszło! Oczywiście na prognozy nie było czasu zerknąć, a więc idziemy najkrótszą drogą czyli kurs Jastarnia. Pozostałe jachty przeszły na lewy hals – jak nam to wydało!!! Okazało się, że z calutkiej floty jako pierwsi (Blagodarnost to F1, więc się nie liczy) wpadliśmy na Bałtyk… tam już kurs na cypel Gotlandii, co tu dużo gadać, mając Polleda drugiego gdzieś daleko za rufą ;) świetne samopoczucie!

IMG_6408

Mija nas Blagodarnost II, krzycząc że to koniec, bo cała elektronika im padła; z kolei na rufie ciągle widać zbliżającego się P II… Gdzieś w okolicach nowej platformy PB atakują po zawietrznej a ja niepotrzebnie dałem ponieść się resztkom adrenaliny nieskutecznie próbując ich trzymać w kryciu. Tak więc w oddali pojechał Polish Express zwany Barnabą no ale… linii wodnej nikt nie jest w stanie oszukać, jedynie siła wiatru może zatrzymać Tytana.

IMG_6647

Ciągle oddalający się PII zmobilizował do użycia najnowszej tajnej broni wykonanej w laboratoriach Kamienicy Królewskiej a testowanej jedynie na wygranych regatach Gd-Baltijsk-Gd. Przyrost mocy znaczny, sukcesywnie odrabiamy, jednak kilka stopni za bardzo spadamy poza kurs.

Piękną gorącą noc spędziłem na drzemkach w kokpicie, mało przyjemny wilgotny śpiwór ale szum ciętej wody przez kadłub Quicka i pierwszy w tym roku mój wschód słońca… Jako wiecznie niewyspany osobnik, w życiu widziałem ich kilkanaście, a szkoda bo są naprawdę przepiękne.

IMG_6687

Niedziela

Po ucieczce, która przerodziła się w gonitwę byłem pewien, że stawka znacznie się rozciągnęła, i tu kolejna niespodzianka! Kilka jednostek w zasięgu wzroku… czyli wybrańcom nocy lepiej powiało. Widzimy PII i Barnabę, który zawsze zgodnie z dżentelmeńskimi zasadami czeka na rywali, dając im szansę na podgonienie i dalszą rywalizacje łeb w łeb (mi kojarzy się z wierszem Tuwima „stoi na stacji lokomotywa…”).

Od cypla Gotlandii zgodnie z tradycją w tym samym miejscu, gdzie ubiegłym roku na Resumee powstało legendarne już zdanie „powoli stoimy do przodu” zaczęło się tzw. „Kongo” – na prawym martwa cofająca fala, na lewym 0.07 węzła… Piękna lekcja pokory w mojej odwiecznej walce z ponad 40 letnim ADHD… Poza rewelacyjną atmosferą na kanale 72, rozmaitych treningach kondycyjnych i zaliczaniu wyimaginowanych boi, po procedury przedstartowe… Wesoło, bo przecież to nasze wakacje i czekaliśmy cały rok na powtórkę z rozrywki! To była bardzo długa doba, obserwując na prawej burcie klify Gotlandii i uskuteczniając wszelkie możliwe kombinacje żagli.

IMG_6823

Poniedziałek

Po Polledzie i Barnabie przechodzimy linię mety pierwszego biegu, obkładamy cumy i słyszymy jak kolejne jednostki przechodzą magiczną linię, stawka wyjątkowo zbita a za nami prawie 200 mil.

Jednak los zdecydował za nas – nie ma spania, czas na obowiązki, wypada wszystkich powitać, pomóc w cumowaniu do zarezerwowanej „kei” regat, no i nagle telefon od Dominika z Pioruna II, urwali ster i dryfują… Bez słowa oddaję cumy i obieram kurs na podana pozycję, cała naprzód, w oddali widzę zablokowany grot Pioruna II (a rozwiało się do ponad 20 węzłów), zafalowanie nie pozwala na bezpieczne podanie cumy, jednak jeziorakowy sposób z pustą butelką na końcu długiej cumy zdał egzamin i powoli holujemy niedoszłych rozbitków w kierunku Visby, gdzie okazuje się, że brakuje jeszcze tylko Bliskiego.

IMG_6910

Tak zabiegany, że nie pamiętam, że czas na UPRAGNIONY SEN. Ola ogarnia zobowiązania wobec sponsorów i partnerów, czyli kolejne niekończące się rozwieszanie bannerów, rozdawanie flag itp.. próbując zasnąć, myślę sobie, że chciałbym wystartować w takich regatach jako zwykły uczestnik, jak samotny wilk gonić do celu potem spaaać…

No ale nie dało się – co chwila ktoś wpadał z ciepłym słowem, pytaniem itd. a tu jeszcze przed nami „Dzień Polski”, czas rozpocząć przygotowania. Stoły i ławy dostaliśmy od gościnnej mariny, wyciągamy z „regatowego” Quicka niezbędne akcesoria, czyli wielki grill, węgiel, owoce, napoje, beczułkę, jedynie mięcho przyjechało na Gen. Zaruskim pod czujnym okiem Kapitana Jerzego, który dorzucił prosto ze swojego kambuza pyszne śledzie w oleju :)

IMG_7147

DZIEŃ POLSKI w Visby, potężna flaga z wielkim białym orłem na czerwonym tle dumnie powiewa pod masztem Zaruskiego, stół szwedzki uginający się pod słowiańskimi potrawami, krzątająca się pomocnie młodzież przy grillu. Rozpoczynamy od wyśpiewania życzeń 100 lat z okazji urodzin dla bezwzględnego zwycięzcy tej gonitwy, czyli Jacka Chabowskiego. Z wielką radością ściskam jego dłoń, w duszy ciesząc się, że nas tak koncertowo rozjechał właśnie w swoje urodziny – a co tam niech ma!  Ale w drugim etapie może o tym zapomnieć…

Opowieściom o swoich przygodach nie było końca, czyli ponownie to co najlepsze i tak do późnych godzin nocnych czy raczej wczesn0-porannych…

Wtorek

WOLNE!!! Pobudka, kąpiel… czas odwiedzić kamienistą plażę i największy klif, skuterek z biura mariny, dwa kaski i leeecimy…

IMG_7043

O 19.00 odprawa kapitanów, gdzie z bólem daje się nagiąć na przełożenie planowanego startu z 18.00 na 12.00, a to tylko dzięki Łukaszowi prującemu do nas swoim rydwanem o nazwie godnej posiadanych właściwości nautycznych, czyli Good Speed z załogą (dotarli wymęczeni o 02.00 w nocy a o 12.00 start do kolejnych 400 mil). Choć i tak ci, którzy z racji zobowiązań musieli być w sobotę w Trójmieście i tak musieli się wesprzeć silnikami a mnie ciągle żal tych 6 godzin niespędzonych  w Visby.

Środa

12.00 start, oczywiście halsówka do Gotska :/ Zdecydowałem się na wariant daleko w morze…  I właśnie tu przegraliśmy regaty, jednak w nagrodę dane nam było dłużej być grze, której planszą był rozpalony do trzydziestu kilku stopni Bałtyk.

IMG_7339

Wiatr siada i okazuje się, że wspinaczka wydaje tylko tym, którzy idą pod brzegiem, robimy więc zwrot i po kilku godzinach powoli dochodzimy Facila, Konsala, Resumee i ten mały pomarańczowy jachcik, którego niepotrzebnie wyholowałem z sopockiej mariny, niejaki Atlantic Puffin z nieugiętym Szymonem. Co ja czułem, myśląc o tym że ludzie śledzą tracking a ja halsując po kamienistym brzegu 11 metrowym Quickiem nie mogę się uwolnić od pomarańczowego kadłubka! Ile razy grzecznie prosiłem, żeby odpuścił i wstydu mi nie robił, ale nie, uparty ten niezłomny kapitan :) i tak do samego rana mijamy się na halsach.

Gotska Sandon – w necie wyczytałem, że to wielki rezerwat i nie wolno się do niego nawet zbliżać, jednak poranek pokazał piękną wyspę z białym piaskiem na plażach a przy niej kotwicowisko z kilkudziesięcioma jednostkami, dinghy i namiot na brzegu… okazało się, że wszyscy pragnęli tego samego co i my, chyba kolejne regaty i Visby zamieniamy na Gotska Sandon (oczywiście z tą pogodą ;) ) Dzień Polski na zdobytej wyspie brzmi świetnie :)

IMG_8042

Jako trzeci jacht minęliśmy z wielkim bólem, bez pośpiechu  wyspę, coraz bliżej była Endorphina a za nią pomarańczowa strzała, żal i smutek bo teraz to naprawdę wracamy do domu :( Otrząsnąłem się po kilku godzinach z tej depresji,  siła wiatru nie rozpieszczała a może jednak rozpieszczała? Kolejne mazurskie warunki na Bałtyku?!? Trwaj chwilo!!!

Panicznie bojąc się przegranej jeden do jednego z Puffinem wykoncypowałem na szybko nowy konkurs, zwykłe zadanie nawigacyjne z niewiadomą w postaci siły i kierunku dryfu :p  ZŁAPALI SIĘ!!! Robocza nazwa PIPD chwyciła, i chłopaki połknęli przynętę, co dało nam w gratisie kilka mil.

IMG_8098

Polled II i GoodSpeed gdzieś daleko z przodu poza zasięgiem wszystkiego, my powoli ćwiczymy kto co ma, Oni Spinakery i baksztagi, my genakera i po kresce. Kolejna piękna noc w kokpicie…

Budzę się rano i mamy świetną pozycję do walki, wyprzedził nas Szymon i Robert… Nuda zniknęła a na pokładzie powitaliśmy mateczkę adrenalinę, nawet całą wodę ze zbiorników wylaliśmy… Pomimo wszelakich zabiegów przy żaglach przez dobę odrobiliśmy całe nic, dopiero kolejny dzień i palec Neptuna zmęczoną załogę Quicka wsparł silniejszym podmuchem, by po raz kolejny jako trzeci jacht regat móc przeciąć linię mety. Blisko godzinę za nami wjechała na ostatkach wiatru, jak się kolejnego dni okazało, Endorphina. Resztę pechowców pokonała Zatoka majestatyczną ciszą do rana.

Komandos regat

 

Mam świadomość, że za ten tekst nie wygram sztormiaka Henrii Lloyda, ale zwyczajnie nie potrafię oddać słowami tego „czegoś”, co mają te regaty. Na szczęście nie mnie je oceniać.

Pragnę podziękować wszystkim załogom, które nam zaufały i poświęciły swój urlop na szaleńczy bieg przez Bałtyk. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście i serdecznie zapraszam już za rok, trasę już znacie ;)

DSC_9838

…To się zdarzyło!

Zapraszamy do obejrzenia bardzo przyjemnego skrótu filmowego z naszych lipcowych regat. Miłe wspomnienia znowu wracają:)

 

 

STS Generał Zaruski – relacja wachty III

Pozwolę sobie okrasić tę relację krótkim wstępem. Imiona i nazwiska nie są przypadkowe, natomiast pojawia się doza fantasy, żeby nikt nam nie zarzucił mijania się z prawdą cechującą reportaż :) Ot młodzieńcza wyobraźnia, tylko pozazdrościć! Zapraszam do lektury.

DSC_8867

Działo się, kiedy jeszcze żadne z Was nie wiedziało czym jest bukszpryt, w latach kiedy kapitan Jaszczuk biegał po podwórku i zaczepiał dziewczyny a pan Bosman zastanawiał się nad wzorem na pole koła. W pewnej leśnej chatce na skraju lasu mieszkała pięcioosobowa rodzina – mama i jej czworo synów. Dlaczego o tym mówimy? Jaka tragedia musiała ich spotkać, by nawet TVN o nich mówił? Straszne i brutalne rozdzielenie… Dlaczego? Przez kogo? Po co? Jak? Jak dotąd jeszcze nikt się nie dowiedział… Historia ta ma jednak o wiele więcej do zaoferowania niż nastraszenie Babą Jagą i przestrzeżenie przed wchodzeniem samotnie do lasu. Okazuje się, że los miał dać całej rodzinie jeszcze jedną szansę.

DSC_0568

Gdańsk, Marina Sienna Grobla, ul. Na Stępce 6, jacht Generał Zaruski. Cała piątka spotyka się na pokładzie i wyrusza w rejs, który ma zmienić nie tylko ich, ale również wszystkich pozostałych załogantów. A może jeszcze kogoś? Być może ma zmienić świat i ten jacht na zawsze?

Regaty – tak ma zacząć się ich pobyt na jachcie. Czy to im się uda? Czy aby los znowu nie planuje spłatać im kolejnego figla? Posłuchajcie tej opowieści a wszystkiego się dowiecie…

Plan jest krótki: Gdańsk – Visby – Gdańsk, dookoła Gotlandii. Kto jeszcze jest na statku? Od tej chwili rodziny już nic nie może uratować – tylko woda, woda, dąb, sosna i mahoń. No i trochę żelastwa. Wszystko to zwane niekiedy jachtem, okrętem, statkiem czy żaglowcem ma zmienić na zawsze rodzinę, od teraz pieszczotliwie nazywanej przez niecnych poganiaczy niewolników wachtą III.

Ciągnij! Wybieraj! Gdzie idziesz? Alarm do żagli! Wszyscy niewyspani. Ręce krwawią. Głowa pęka. To jeszcze nic! Północ. Spod pokładu wyłania się Ona. Zła czarownica. Marika. Dlaczego jest aż tak straszna? Może to jakaś klątwa albo straszny zły urok? Legenda głosi, że pewnego słonecznego dnia chiński władca Hong Zong Jao, zwany niekiedy Michałem Groźnym rzucił na nią zły urok. Od tamtej pory co północ budzi się na cztery godziny, by męczyć i maltretować członków kolejnych wacht, w tym jak wiecie wachty III, naszej kochanej rodzinki. Nie śpij! Odpadnij! Ostrz! Wciągaj topsle! Ale to jeszcze nic! Naszą rodzinkę wezwała nawet pomimo tego, że to nie była ich wachta. Dlaczego tylko ich? Czy los nad nimi przestał już mieć litość? Dokąd to wszystko zdąża?

DSC_0569

Ale coś śmierdzi…! Pompuj, pompuj! Wiadro za wiadrem! Już nawet inni załoganci wyrządzają im krzywdę! Niesprawiedliwość za niesprawiedliwością… Teraz już nawet z toalet nie można korzystać… Czy to przypadek? Nie sądzę? To zamach! Na szczęście udało się jednak temu strasznemu problemowi zaradzić. Do teraz jednak na toaletach panuje zaklęcie niepewności…

Ląd! Ziemia na horyzoncie! Port! Visby! Hurra! Jest chyba jeszcze ratunek. Być może coś lub ktoś pomoże im w końcu odmienić swój los?

DSC_8845

Dwa dni z dala od niepewności, strachu i czarownicy Mariki. Pierwszym krokiem naszej rodzinki odwiedzenie lokalnego uzdrowiciela, Ronalda McDonalda, który uleczył im powierzchowne rany i napoił eliksirem życia, Coca-Colą. Następnie udali się do lokalnych rzemieślników, by zaopatrzyć się w luksusowe szwedzkie artykuły. Wszystko to miałoby nie mieć końca, gdyby nie dwa słowa – Gra Terenowa. Arcydiuk Piotr, jeden z poganiaczy dla własnej uciechy postanowił zorganizować zawody polegające na rozrzuceniu na terenie miasta kamiennych baranów. Zadanie nie do wykonania. Będąc tego pewnym postanowił zaoferować wspaniałą nagrodę – obiad w jednej z jego mahoniowych komnat wraz z osobistą obsługą arcydiuka. Cóż to był za błąd! Nasza dzielna rodzinka zdołała podołać zadaniu i przechytrzyła Piotra. Teraz pozostało jedynie wyczekiwać obiecanego obiadu.

DSC_9378

Dobre szybko mija. Po dwóch dniach oczekiwania w porcie kapitan uznał, że pora wypływać znowu w morze. Rodzinka jednak miała nadzieję, że ostatnie nieoczekiwane wydarzenia wpłyną pozytywnie na sytuację na statku. Tym razem na szczęście nie mylili się. Kolejnego dnia po wypłynięciu fluidy wspaniałego obiadu przygotowanego przez rodzinkę doprowadziły do zadziwiających pozytywnych zmian w zachowaniu poganiaczy, które wcale nie były spowodowane esencją z magicznego nibygroszku od zielarza Jake’a z Visby.

Otóż dla wszystkich załogantów zorganizowano zawody podczas których wszyscy wspaniale się bawili, a nawet sam arcydiuk Piotr wziął w nich czynny udział. Bosmanowi jednak niezbyt się to spodobało i wszystkich bawiących się zlał zimnym, morskim prysznicem, zrzucając do Bałtyku, z którego na pokład załoganci wracali żabką.  Natrafili wtedy jednak na kompletny brak wiatru. Zaradzić temu szczerze chciał jeden z poganiaczy imieniem Ahmed al Hatar, w skrócie Adam, który próbując poruszyć wiatr zdetonował na pokładzie bombę. Zamiast jednak poruszyć wiatr odłamkiem włączył silnik, a tym samym wyrzucił nas z regat.

Najlepsze jednak dopiero miało się wydarzyć. Arcydiuk Piotr wraz ze swoimi kolegami poganiaczami przygotował wspaniały obiad dla rodzinki i reszty załogi, który diuk sam zaserwował, a podczas którego rodzinka w końcu znowu mogła się poczuć dobrze jak za dawnych lat.

DSC_7621

I tak nasza historia powoli dobiega końca. Nasza dzielna piątka na zawsze zmieniła oficerów, jacht i wszystko to, co wymagało zmian na lepsze. Zapewne teraz jeszcze gdzieś płyną, wracając do macierzystego portu mając nadzieję, że jacht będzie prosperować wciąż tak samo świetnie jak teraz, a im dane będzie dalej tak wspaniale zmieniać świat na lepszy.

PS. Czarownica tylko wciąż wstaje o północy.

Adrian Kościk

STS Generał Zaruski

Noże i przechyły – pamiętnik znaleziony w Visby

Już nie pamiętam kiedy, ale z pewnością  przypominam sobie jak zaczęła się ta heca.

Jestem w domu , spokojne popołudnie, dzieci bawią się w swoim pokoju, smażę naleśniki na mojej super naleśnikarce, po domu snuje się przyjemny zapach… Ten błogi stan przerywa mój mąż (entuzjasta żeglarstwa i czynności wszelakich, które są choć trochę powiązane z wiatrem i wodą), który wraca po pracy do domu i z uśmiechem od ucha do ucha oznajmia mi: Kochanie! Popłyniemy w regatach!

2014'07'19 SailBook Cup -289

Jak go znam to już wszystko ma obmyślone i nie mylę się. Pierwsze tygodnie wakacji  spędzam (zgodnie z planem) z dziećmi nad jeziorem wraz z dziadkami. Mąż tymczasem szykuje łódkę, naprawia żagle itd… 17-tego lipca zostawiamy Antka i Zosię pod opieką Babci i Dziadka, kupujemy prowiant… Dziwię się, że można tyle zjeść przez tydzień?!? Mam wrażenie, że zapasów jedzenia mamy na jakieś trzy tygodnie, a Andrzej jeszcze się martwi co trzeba dokupić.

Łączę się jeszcze z koleżanką przez skype i truję jej że już tęsknię za dziećmi. W odpowiedzi słyszę: O Matko Polko!!! Życzę Ci tygodnia słońca, wiatru w żaglach, czasu dla siebie, czytania książek, znakomitego seksu i korzystaj z wolności! Po tych słowach już nie mogę doczekać się startu.

18-tego lipca pakujemy jeszcze torby, Andrzej życzy sobie, abym nie zapomniała spakować sukienki! Zabieram ze sobą dwie, w tym jedną białą, abym mogła zabłysnąć kontrastującą opalenizną (próżność przeze mnie przemawia). Zawozimy to wszystko na jacht i przepływamy z Gdyni do Sopotu, aby jeszcze wziąć udział w wieczornej imprezie. Wskakuję więc w jedną z moich kreacji i pędzimy na dzika, piwko i szanty… Andrzej już zna wszystkich uczestników z poprzednich regat. Ja powoli zaczynam ogarniać temat i po niedługim czasie jestem w stanie przyporządkować załogę do łódki.

DSC_7253

Nazajutrz rano oficjalne rozpoczęcie regat, strzelamy fotki, słyszę narzekania na słaby wiatr. Ja się akurat cieszę, bo nie lubię zbyt dużego kiwania ale też niestety pływania pod wiatr, a to nas właśnie czeka przez następne 48 h.

Czuję podekscytowanie pomieszane z lekkim niepokojem, ponieważ zapomniałam już jak to jest pływać na dłuższe dystanse. Ale za to pamiętam to urzekające uczucie, gdy dookoła jak tylko okiem sięgnąć jest woda i tylko woda. Jest cudownie! Nie tracę również sportowego ducha. Co jakiś czas rozglądam się uważnie i cieszy mnie, że po nocy żeglowania widzę dookoła nas inne jachty. Oddycham z ulgą, że nie zostaliśmy w tyle. Przechyły małe , ale nie wiedzieć dlaczego ciągle spadają nam noże z półki ?!?

Przed metą pierwszego etapu regat, którą stanowią główki portu w Visby, ścigamy się z jachtem Konsal. Tak zapomnieliśmy się w walce, że w ostatniej chwili spostrzegamy wypływający prom.

IMG_7044

Niestety większy od nas i musimy uciekać :) Konsal wygrywa match racing. Później wszyscy się z tego śmiejemy. Cieszę się na odpoczynek w Visby.  Nareszcie stały ląd, tylko dlaczego kiedy stoimy w kolejce do zgłoszenia w bosmanacie wszystko się kiwa?  A najbardziej chyba ta miła pani za ladą :) Ale ze mnie wilk morski! Nie ma co!

Zwiedzamy to urokliwe portowe miasto, otoczone ruinami  murów obronnych,  cieszę się że miałam czas na zakup upominków dla dzieci. A jednak Matka Polka się we mnie odezwała :) Wieczorem zwiedzamy inne jachty. Trochę zazdroszczę innym tak przyziemnych luksusów na łódce jak np. prysznica.

IMG_7191

W południe 20-tego lipca startujemy do drugiego etapu regat. Mamy do opłynięcia nie tylko Gotland, ale i dalej na północ małą wyspę Gotska Sandon. Niestety szybko kończy się rumakowanie. Przyrządy jak zaklęte pokazują  Wind: zero, Speed: zero ! Woda dookoła kwitnie  i jest zupełnie żółta , co skutecznie odstrasza od kąpieli. Ślimak przy nas to wyścigowy rumak…

Zmieniam zdanie na temat wiatru… Wietrze wiej !!! Cały dzień przesuwamy się wolno wzdłuż brzegów tej urokliwej wyspy. Rywalizujący z nami jacht jest tak blisko, że słychać gwar ich rozmów. Proponują arbuza na poczęstunek. Chętnie zatopiłabym w nim zęby, ale ani oni ani my nie jesteśmy w stanie do siebie podpłynąć. Rekompensatą za trud są foki, które licznie pokazują się nam z każdej strony i co chwila wynurzają swoje sympatyczne pyszczki, prychając i pochrapując  przyjaźnie. Podziwiamy jak wiele jachtów kotwicuje wzdłuż wybrzeża i jak wiele ludzi korzysta z uroków dzikiej plaży. Postanawiamy przypłynąć tu kiedyś z dziećmi i pokazać im te wszystkie cudne miejsca i cieszyć się tym wszystkim razem z nimi.

IMG_8048

Po dniu powolnej żeglugi nadchodzi noc, a wraz z nią wiatr, który przybliża nas do mety. Pędzimy na spinakerze z prędkością nawet 8 węzłów, zmieniamy się co 1,5 godziny przy sterze. Cieszy nas, że udaje się nieco zmniejszyć dystans do uciekających nam jachtów… do czasu… spinaker nie wytrzymał i rozdarł się w połowie na całą szerokość. A niech to jasny szlag trafi ! Tak dobrze szło.

Dziś 26 lipca, moje imieniny. Do Helu mamy jeszcze 60 mil, za jakiś czas zobaczymy polskie wybrzeże. Około godziny 7-mej rano przepływamy obok latarni morskiej w Helu. Za nami w polu widzenia jeszcze dwa jachty. Facil i Fourwinds, który dzielnie przebył drugi etap regat z porwanym grotem.

IMG_8415

I nareszcie! Udało się ! O godzinie 10,09 mijamy linię mety.  Świętujemy ten moment z innymi, którzy już dopłynęli wcześniej , schylam się po aparat fotograficzny i… czuję, że się już nie wyprostuję. Straszny ból! Na moje szczęście na jachcie Facil jest ratownik, Michał.  Przynosi środki przeciwbólowe i nakazuje wizytę  na pogotowiu, gdzie kłują mi tyłek zastrzykiem z Ketonalu.

A trzeba było dać się ukłuć Michałowi! Proponował!

Tymczasem żegnaj Gotland ! Żegnaj Visby, żegnajcie foki ! Do zobaczenia w przyszłym roku!

PS. Podziękowania za życzenie dla koleżanki! Wszystko się spełniło!!